Piątek zazwyczaj kojarzy się z odpoczynkiem po całym weekendzie i całkiem miłymi rzeczami. Niestety ten piątek w wykonaniu naszych tenisistów na kortach French Open zbyt miło nie wyglądał. Nie powiem, że nie było emocji czy walki bo musiałbym być albo ślepy, albo bezwzględnym krytykiem. Gra zarówno Janowicza, jak i Radwańskiej była niezwykle odważna i ciekawa. Co prawda, w obu przypadkach z naszymi rodakami musieliśmy się pożegnać, ale i tak jestem z nich dumny i myślę, że Roland Garros powinienem wspominać bardzo dobrze.
Jako pierwsza swój mecz rozegrała "Isia". Zagrała z Ajlą Tomljanović. Pierwszy set wyglądał niezbyt ciekawie... Do pewnego momentu. Gdy nasza zawodniczka przegrywała już 1:5, nastąpił nieoczekiwany zwrot w jej grze i Polka wygrała trzy gemy z rzędu. Przy stanie 4:5, w emocjonującym do końca gemie, ostatnia piłka mija linię o parę centymetrów dając seta Tomljanović. Drugi, kończąc się identycznym wynikiem dał zwycięstwo Chorwatce. Nie można jednak nie wspomnieć, że Agnieszka walczyła i do zwycięstwa zabrakło niewiele. Na korcie rządziła jednak rywalka. Lub, jak twierdzą niektórzy, tzw. "klątwa faworytek".
Z kolei Jerzy Janowicz zaczynał nieco później. Nie chodzi tu tylko o harmonogram, ale także o przerwę spowodowaną warunkami panującymi we Francji. Gdy jednak wyszedł na kort, by zmierzyć się z Joe-Wildfriedem Tsongą na miejsce spotkania powoli zaczęło wychodzić słońce. Na początku pokazywał całkiem niezłą formę. Grę bez przełamań z ulubieńcem publiczności także można zaliczyć do kategorii "to, co dobre". Pierwsza partia padła jednak łupem Tsongi. Janowiczowi kompletnie nie wyszła końcówka seta i wyszło, jak wyszło - 6:4. W drugiej partii trzeba było się wspiąć na wyżyny swojej gry. Były piękne zagrania, asy czy przełamania, ale i w tej części meczu "Jerzyk" musiał uznać wyższość rywala - uległ ponownie 6:4. W trzecim secie mimo walki także nie udało się Janowiczowi sprostać wyzwaniu - przegrał 6:3, a tym samym odpadł z turnieju. Nie warto się przejmować tą porażką. Polak obronił punkty, wiemy że dalej jest w stanie wygrywać, a wg mnie to jest najważniejsze. Że powrócił ten stary, dobry Jurek!
Podsumowując myślę, że nie ma co się martwić wynikami tego turnieju. Na następnych turniejach, z Wimbledonem na czele powinno być o wiele, wiele lepiej!
P.S. Warto również wspomnieć, że jest inny, nieco bardziej "sprawiający radość" akcent tego turnieju. Do ćwierćfinału debla dotarła para Kubot\Lindstedt, zwycięzcy Australian Open. Kto wie, może szykuje nam się kolejny sukces tego typu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz